8 sierpnia 2015.
Wykończona.
To najprostsze słowo, jakie określa mój stan.
Z resztą nie tylko mój!
Dzień zaczęliśmy bardzo wcześnie - po dwóch godzinach spania, kwadrans po 24, pozbieraliśmy manatki i fru.
Lotnisko, parking, samolot.
Sprawnie, szybko.
Jak zawsze - problemy ze startem.
Oczywiście tylko ja - reszta drużyny szczęśliwa po same uszy!
Dobrze, że samolot głośno startuje, bo szlochy jakie wydobywały się z mojego gardła, te cieknące łzy i paraliżujący strach - to moja kwintesencja latania.
Lot - 1:40 i już lądowanie w Tiranie.
Lotnisko ładne, schludne, widać, że nowe.
W hotelu byliśmy o 8 rano - od razu, rzutem na taśmę, śniadanie.
Do 10 musieliśmy się jakoś zagospodarować.
Obeszliśmy okolicę, wymieniliśmy gotówkę (co ciekawe, w okolicznych sklepikach wymieniają max 20 euro!), zaliczyliśmy frappe, lody i piwko.
O 10 spotkanie z rezydentem - opowiedział co miał opowiedzieć i - kazał czekać na pokój.
Obiecywał, że do 12 będzie wszystko gotowe.
Niestety - okazało się, że doba hotelowa zaczyna się o 14 i na wcześniejsze otrzymanie pokoju liczyć nie możemy.
Małż wziął Tosię i poszli się kąpać, bo z nudów i zmęczenia roznosiło ją.
Przed 14 nie wytrzymałam. Poszłam do Pań z pytaniem - jak długo jeszcze.
Okazało się, że już!
Po sześciu godzinach koczowania w lobby - dostaliśmy pokój.
Na naszą trójkę - dwa pojedyncze łóżka!
I znów drylowałam z ósmego piętra zgłosić im jaki mają burdel.
Donieśli łóżko.
Jakoś zmęczenie nas nie ogarniało - zapewne przez podniesione ciśnienie - poszliśmy coś przegryźć.
Niestety - w większości knajpek, restauracji hotelowych, nazwy dań są tylko w języku albańskim.
Grześ chciał mix grillowanych ryb.
Dostał.
Talerz smażonych owoców morza.
Jedno trzeba przyznać - jest tanio.
Za spaghetti dla Tosi - zasnęła nad talerzem, sałatkę grecką (w porównaniu z Grecją - podwójna porcja), talerz owoców morza, piwo, wodę i colę - zapłaciliśmy 1900 leków (13,5 euro).
Kolejną ciekawostką jest zakaz wnoszenia do hotelu własnych płynów i alkoholu.
Pani nas zawróciła.
Ale Polak potrafi.
Przeładowaliśmy do mojej torebki i dwa razy zaliczyłam ósme piętro by jakoś donieść to co kupiliśmy.
Dużą popularnością wśród okolicznych hoteli cieszą się fast foody.
I te ceny! Calzone z szynką, oliwkami i serem, którym dorosła osoba najadłaby się po same uszy + 2 napoje - niecałe 3 euro!
Spacer brzegiem morza zakończył ten ciężki dzień - od jutra wierzę, że będzie tylko lepiej!
To najprostsze słowo, jakie określa mój stan.
Z resztą nie tylko mój!
Dzień zaczęliśmy bardzo wcześnie - po dwóch godzinach spania, kwadrans po 24, pozbieraliśmy manatki i fru.
Lotnisko, parking, samolot.
Sprawnie, szybko.
Jak zawsze - problemy ze startem.
Oczywiście tylko ja - reszta drużyny szczęśliwa po same uszy!
Dobrze, że samolot głośno startuje, bo szlochy jakie wydobywały się z mojego gardła, te cieknące łzy i paraliżujący strach - to moja kwintesencja latania.
Lot - 1:40 i już lądowanie w Tiranie.
Lotnisko ładne, schludne, widać, że nowe.
W hotelu byliśmy o 8 rano - od razu, rzutem na taśmę, śniadanie.
Do 10 musieliśmy się jakoś zagospodarować.
Obeszliśmy okolicę, wymieniliśmy gotówkę (co ciekawe, w okolicznych sklepikach wymieniają max 20 euro!), zaliczyliśmy frappe, lody i piwko.
O 10 spotkanie z rezydentem - opowiedział co miał opowiedzieć i - kazał czekać na pokój.
Obiecywał, że do 12 będzie wszystko gotowe.
Niestety - okazało się, że doba hotelowa zaczyna się o 14 i na wcześniejsze otrzymanie pokoju liczyć nie możemy.
Małż wziął Tosię i poszli się kąpać, bo z nudów i zmęczenia roznosiło ją.
Przed 14 nie wytrzymałam. Poszłam do Pań z pytaniem - jak długo jeszcze.
Okazało się, że już!
Po sześciu godzinach koczowania w lobby - dostaliśmy pokój.
Na naszą trójkę - dwa pojedyncze łóżka!
I znów drylowałam z ósmego piętra zgłosić im jaki mają burdel.
Donieśli łóżko.
Jakoś zmęczenie nas nie ogarniało - zapewne przez podniesione ciśnienie - poszliśmy coś przegryźć.
Niestety - w większości knajpek, restauracji hotelowych, nazwy dań są tylko w języku albańskim.
Grześ chciał mix grillowanych ryb.
Dostał.
Talerz smażonych owoców morza.
Jedno trzeba przyznać - jest tanio.
Za spaghetti dla Tosi - zasnęła nad talerzem, sałatkę grecką (w porównaniu z Grecją - podwójna porcja), talerz owoców morza, piwo, wodę i colę - zapłaciliśmy 1900 leków (13,5 euro).
Kolejną ciekawostką jest zakaz wnoszenia do hotelu własnych płynów i alkoholu.
Pani nas zawróciła.
Ale Polak potrafi.
Przeładowaliśmy do mojej torebki i dwa razy zaliczyłam ósme piętro by jakoś donieść to co kupiliśmy.
Dużą popularnością wśród okolicznych hoteli cieszą się fast foody.
I te ceny! Calzone z szynką, oliwkami i serem, którym dorosła osoba najadłaby się po same uszy + 2 napoje - niecałe 3 euro!
Spacer brzegiem morza zakończył ten ciężki dzień - od jutra wierzę, że będzie tylko lepiej!
Komentarze
Prześlij komentarz