Zajęcia popołudniowe.
1 września.
Będąc dzieckiem, każdego roku ten dzień wyglądał identycznie:
z wielką radością biegłam na rozpoczęcie roku szkolnego (tak, dokładnie - z wielką radością, bo koleżanki, pachnące świeżością książki, zeszyty, materiały szkolne) i wieczorem - imieniny Babci.
Rodzice nie zapisywali mnie na tysiące zajęć dodatkowych.
I nie ważne, czy powodem były pieniądze czy coś innego (bo byłam taaaka mądra?!).
Przez pierwszy miesiąc szkoły, po powrocie do domu, najpierw biegłam na podwórko.
Zabawa, wymiana dziecięcych plotek...
Pod wieczór lekcje. I tyle!
Jeżeli potrzebowałam jakiegoś wsparcia w trakcie roku szkolengo - to głównie ograniczało się do lekcji językowych (noga byłam jak nic!).
Czy ktoś z Was, chodził na korepetycje?
Czy jak się czegoś nie umiało, to rodzice nie tłumaczyli?
Po kilku latach udzielania korepetycji widzę, że jest to głównie wymysł rodziców (oczywiście nie uogólniając).
Brak czasu, brak chęci do siedzenia z dzieckiem nad lekcjami rekompensują (sobie? dziecoom?) wieloma lekcjami dodatkowymi.
A dzieci są tak rozleniowione, że same nie chcę pracować.
Tosia jest w zerówce.
Z zajęć dodtakowych ma:
1. karate
tak, wiem... rozumiem wszystkie za i przeciw, ale...
Zajęcia są ogólnorozwojowe. Nie tłuką się przez całe 60 minut.
Pani Dorota, uczy ich przede wszystkim słuchania poleceń. Rozwija ich ruchowo.
A Tośka ma ogromną frajdę z ćwiczeń w kimonie.
2. angielski
niech ma w tym temacie dobry start.
Chciałabym, jak już będzie umiała pisać i czytać zapisać ją na drugi, inny jezyk obcy.
Jednak najważniejsza jest równowaga i to czego ona będzie chciała!
3. basen
tu mamy pole do popisu.
Po jej wakacyjnych wariacjach z maską i fajką - kurs pływania obowiązkowy na liście!
Dodatkowo wierzę, że trochę się uodporni na wirusy, wyprostuje postawę i wzmocni wszystko to co jest do wzmocnienia.
I wystarczy!
Uważam, że 3 dni w tygodniu z zajęciami dodatkowymi to i tak jak dla sześciolatka wystarczająco.
Nie rozumiem matek, które zapewniaja dziecku zajęcia popołudniowe od poniedziąłku do piątku.
To kiedy dzieci mają mieć czas na zabawę, czy zwykłe, dziecięce nudy?
A mówi się, że to szkoła zabiera dzieciństwo...
Nie - to my, rodzice!
Będąc dzieckiem, każdego roku ten dzień wyglądał identycznie:
z wielką radością biegłam na rozpoczęcie roku szkolnego (tak, dokładnie - z wielką radością, bo koleżanki, pachnące świeżością książki, zeszyty, materiały szkolne) i wieczorem - imieniny Babci.
Rodzice nie zapisywali mnie na tysiące zajęć dodatkowych.
I nie ważne, czy powodem były pieniądze czy coś innego (bo byłam taaaka mądra?!).
Przez pierwszy miesiąc szkoły, po powrocie do domu, najpierw biegłam na podwórko.
Zabawa, wymiana dziecięcych plotek...
Pod wieczór lekcje. I tyle!
Jeżeli potrzebowałam jakiegoś wsparcia w trakcie roku szkolengo - to głównie ograniczało się do lekcji językowych (noga byłam jak nic!).
Czy ktoś z Was, chodził na korepetycje?
Czy jak się czegoś nie umiało, to rodzice nie tłumaczyli?
Po kilku latach udzielania korepetycji widzę, że jest to głównie wymysł rodziców (oczywiście nie uogólniając).
Brak czasu, brak chęci do siedzenia z dzieckiem nad lekcjami rekompensują (sobie? dziecoom?) wieloma lekcjami dodatkowymi.
A dzieci są tak rozleniowione, że same nie chcę pracować.
Tosia jest w zerówce.
Z zajęć dodtakowych ma:
1. karate
tak, wiem... rozumiem wszystkie za i przeciw, ale...
Zajęcia są ogólnorozwojowe. Nie tłuką się przez całe 60 minut.
Pani Dorota, uczy ich przede wszystkim słuchania poleceń. Rozwija ich ruchowo.
A Tośka ma ogromną frajdę z ćwiczeń w kimonie.
2. angielski
niech ma w tym temacie dobry start.
Chciałabym, jak już będzie umiała pisać i czytać zapisać ją na drugi, inny jezyk obcy.
Jednak najważniejsza jest równowaga i to czego ona będzie chciała!
3. basen
tu mamy pole do popisu.
Po jej wakacyjnych wariacjach z maską i fajką - kurs pływania obowiązkowy na liście!
Dodatkowo wierzę, że trochę się uodporni na wirusy, wyprostuje postawę i wzmocni wszystko to co jest do wzmocnienia.
I wystarczy!
Uważam, że 3 dni w tygodniu z zajęciami dodatkowymi to i tak jak dla sześciolatka wystarczająco.
Nie rozumiem matek, które zapewniaja dziecku zajęcia popołudniowe od poniedziąłku do piątku.
To kiedy dzieci mają mieć czas na zabawę, czy zwykłe, dziecięce nudy?
A mówi się, że to szkoła zabiera dzieciństwo...
Nie - to my, rodzice!
To prawda. Rodzice tak zajmują swoje dzieci, ze tym brakuje chęci do życia. Kiedy wracam do domu place zabaw są puste!Popołudniami zapełniają się, ale w większości rodzicami, którzy spotykają się na "fajkę".Tylko nieliczne wyjątki można znaleźć. Wiekszość dzieci spędza czas przy komputerze.
OdpowiedzUsuńKomputery, tablety, komórki - to znaki naszych czasów. Choć nie - naszych dzieci.
UsuńJednak przed tym nie uciekniemy - technika idzie do przodu, a dziecko nie może pozostać w tyle. Tylko trzeba rozsądnie tym wszystkim kierować!
Pozdrawiam