Brooklyn.
Ostatnimi czasy rzadko zdarzają się ładne filmy.
Ktoś zapyta, co to znaczy "ładne"?!
Subiektywnie - proste, ale jednak z drugim dnem.
Bez niepotrzebnego nadęcia. Z przesłaniem.
Po porażce "Joy"- "Brooklyn" był tym czego potrzebowałam.
Bo?!
Bo:
1. Jestem zaściankową gęsią?!
Irlandia, lata 50-te.
Główna bohaterka - Ellise, nie ma zbyt wielu perspektyw przed sobą.
Z pomocą siostry dostaje pracę za oceanem.
Ojciec Flood, który pomaga Ellise, organizuje jej nowe życie na Brooklynie.
Przerażenie głównej bohaterki jest dla mnie w pełni zrozumiałe.
Sama nigdy nie umiałabym odnaleźć się w takim miejscu.
Przerażają mnie wielkie miasta, nadmiar ludzi, pośpiech....
Moje zaściankowe Gliwice będą zawsze lepsze od Stanów, wielkich miast, aglomeracji.
2. Pieśniarz.
Ellise pomogła Ojcu Flood'owi podczas świątecznego obiadu dla bezdomnych.
Pomagała im przeżyć ten dzień tak, by nie czuli się samotni, by nie tęsknili za ojczyzną.
I pieśniarz.
Brak słów dla tej sceny.
Jeśli zobaczycie ten film - zapamiętajcie tę scenę.
Jest piękna!
3. Potańcówki w salce parafialnej.
Jak każda młoda dziewczyna, Ellise korzysta z uroków życia.
Potańcówki dla Irlandczyków.
To tam poznaje Tony'ego.
Jak łatwo przypuszczać - miłość, miłość, miłość.
I to silniejsza niż rozłąka, nieczyste zagrywki starej panny czy zaloty interesującej partii.
4. "Roztrzepana panna jest gorsza niż ślamazarny młodzieniec".
To powinna być puenta dla każdej z nas!
Podsumowanie:
Jeśli nie chcesz oglądać cycatych blondyn (tu stroje są oldschoolowe, ale żółta sukienka podbiła moje serce!), mięśniaków biegających z ganami dla zabawy (Tony wie, że na rodzinę trzeba zarobić ciężką pracą) czy pomysłów na własny mopowy biznes - zobacz ten film.
Napawa optymizmem.
Wiarą.
Powiedziałoby się nadzieją i miłością.
Ale nie wszystko od razu....
school
Komentarze
Prześlij komentarz