Piątek, 19:45....

... a ja już w szlafroczku, z kubkiem pysznej zielonej herbaty.
Za chwilę zrobię kakao (tyle kalorii!).
Jeszcze 10 lat temu piątkowe wieczory były zdecydowanie inne. Po uczelni piffko z obecnym Małżem, wieczory u Madziary (ojjj jak ja jej dawno nie widziałam!), jakieś imprezy.
A teraz?
Po ciężkim tygodniu, gdzie odliczałam dni do czwartkowego wieczoru aby wcześniej położyć się i odespać wszystko - młodzież ma zaniemogła.
Znów wymioty, nie wiadomo z czego. Znów czujny sen, który nie pozwalał w pełni się zregenerować.
6:20 wybiła zbyt szybko, a nowy dzień przywitał mnie koszmarnym bólem gardła.
Rok chrystusowy... jednak coś w tym jest.
W sumie w marcu jeszcze nie byłam chora. W sumie...

We wtorek w Multikinie znów było spotkanie "Kino na obcasach".
Film, "Sex, miłość i terapia" nie urzekł. Sophie Marceau urzekła, ale figurą. Tylko pozazdrościć....
A właśnie - zazdrościć. Zbieram się w sobie do biegania. Tak się zbieram, że pogoda mi nie pozwala :)
Za to słodkie kusi. W szczególności, że mam książkę z Lidla z przepisami na wypieki.
Super książka. Pięknie wydana, świetne zdjęcia i, co najważniejsze, nie wyszukane produkty do przygotowania ciast. Jutro może się zbiorę do upieczenia czegoś.

Wakacje mi się marzą.
Pozostanę jednak na kanapie. Taniec z gwiazdami się zaczyna....




Komentarze

Popularne posty