I znów wszystko się posypało....

jeeeejjj.... w końcu wyczaiłam, dlaczego znikają mi zdjęcia z bloga.
Przez własną głupotę...
I kolejny raz zaczynam, obiecując, że nie popełnię już błędu.

Co u nas - wychodzimy z domu.
Ostatnie dwa tygodnie to jeden wielki koszmar. Chyba za bardzo bluźniłam.
Jakiś czas temu popadłam w rutynę.
6:20 pobudka, szybkie śniadania, szykowanie,
7:30 wyskakujemy z domu jak oparzeni, galopem do przedszkola, jeszcze szybciej na przystanek
8:30 -praca.
17:00 dom, obiad, zakupy... Chyba, że mi się nie chce to pozostaje trzymanie czterech liter na kanapie.

Zaczęłam psioczyć, że tak nudno, że ciągle jedno i to samo. To się doigrałam.
Młoda siedzi w domu drugi tydzień (choć ten drugi to tak bardziej z przymusu, przez świetną pogodę), ja się wysiedziałam razem z nią zaliczając wirusy mutanty z finiszem pod postacią zapalenia spojówek.

Mam nadzieję, że limit na rok 2015 dotyczący chorób - wykorzystany, wyczerpany.

Dzisiejszy dzień - spędzony spokojnie, rodzinnie.
Choć brak Mamy przy wielkanocnym stole była odczuwalna.
Babcia pojechała nam do Anglii, pobyć trochę z drugimi wnukami.

Święta zaliczone, choć za oknem właśnie sypie śnieg...
Na jutrzejszy Lany Poniedziałek, życzę każdemu udanej zabawy śnieżkami :)

Komentarze

Popularne posty