15 sierpnia 2015.

Burza.
Leje jak z cebra.
Porwało nam najfajniejszy ręcznik.
Jak burza i deszcz to i brak prądu.
Generator uruchomili po pół godzinie. Po kolejnej padł.

Od rana się niosło.
Żeby urozmaicić plażowanie pojechaliśmy w inne, bardziej dzikie miejsce.
I już na początek albańskie zwyczaje. Do starego golfa zmieściło się pięć dorosłych osób + dziecko. Nie ma mowy o pasach, a co dopiero o foteliku (poczekajcie Albańczycy. I do Was dotrze Unia...)
A albańskie drogi pozostawiają wiele do życzenia. Choć wiele to jeszcze mało powiedziane!
Droga, która powinna być jednokierunkowa jak najbardziej jest - dwukierunkowa.
Jedziemy asfaltem, nie sorry, skończył się.
Serpentyny na szerokość auta, dzika przyroda, piękne krajobrazy.
Góry, na zboczach pojedyncze domy.
Piękny ten najbiedniejszy kraj...



Plaża na której wylądowaliśmy była bardzo w greckim stylu.
Zagospodarowana część - 500 leków za dwa leżaki.
U stóp zbocza, w przeźroczystej wodzie - tak, zdecydowanie tak!












I maleńka promenada, gdzie przystojny Albańczyk - kelnerami w Albanii są tylko mężczyźni - podał dobrą (w końcu!) kawę.

Powrót zapowiedział się niestety szybko - nasz kierowca spieszył się do pracy.
Po trzech godzinach plażowania - powrót.





Odkryliśmy też kolejną, super knajpkę.
Mimo, że Tosia ma małe niedyspozycje brzuszkowe, apetyt jej dopisuje.



Komentarze

Popularne posty